SPORT

Wywiady, nie rozmówki #3: Radosław Majdan

Witamy serdecznie z kawiarni Calimero Cafe na Konstruktorskiej na Mokotowie. Trzecim gościem serii Wywiadów, nie rozmówek jest Radosław Majdan. Nazwany niegdyś polskim Beckhamem, znanym i popularnym bramkarzem. Karierę piłkarską prowadził w latach   1989-2010. W pierwszej reprezentacji polski grał w latach 2000-2002. Dziś komentator i ekspert telewizyjny w Onecie, przeglądzie sportowym. Wcześniej znany również jako osobowość medialna. Znany z polskich reality show przykładowo gościnnie w Barze czy Mamy cię oraz przedsiębiorca. Od 2007 roku członek rady nadzorczej Pogoni Szczecin. Właściciel Vabu. Znany również z działalności charytatywnej. Z obecną żoną Małgorzatą Rozenek-Majdan co jest bardzo chwalebne.

(Marek)-Nazbierało się tego Panie Radku prawda?

-Tak. Można by dorzucić do tego jeszcze program Iron Majdan, który również robiłem z moją żoną oraz Azja Ekspress, gdzie pojechaliśmy z Małgosią w świat i świetnie się bawiliśmy. Bez wątpienia te moje życie jest bardzo bogate nie tylko sportowo, ale i kulturalnie. Byłem jeszcze gitarzystą zespołu The Thrush, byłem również w sejmiku zachodnio pomorskim w Szczecinie, więc rzeczywiście można powiedzieć, że moje życie nie ograniczało się tylko do piłki. Kiedyś pamiętam, jak ktoś przedstawiał mnie na turnieju jako ostatni człowiek renesansu. Generalnie jest taki przysłowie, że jednak trzeba się na czymś skupić i ja skupiam się głównie na piłce nożnej w swoim życiu, przez to, że najpierw uprawiałem sport ogólnie, potem piłka nożna i finalnie od lat pracuje w mediach, bo i w Canale plus jeszcze, wcześniej w Eurosporcie, eleven sport. Teraz przegląd sportowy i onet, więc cały czas jestem ekspertem od piłki nożnej. Piłka nożna jest moim pierwszym z założenia zawodem, na którym się skupiam, ale lubię sobie czasami jak to się mówi dla przygody, odskoczeni uprawiać, pojawiając się w innych światach.

(Marek)- A z której działalności oprócz piłki nożnej jest Pan najbardziej zadowolony i dumny, jak Pan spojrzy na całe swoje życie?

-Generalnie te dodatkowe rzeczy, które robiłem to one były funem, przyjemnością. Cieszyłem się, że na przykład mogłem trochę poprzebywać w takim świecie, w którym zawsze chciałem być, czyli w świecie Rock and Rolla, bo muzyka rockowa i muszę powiedzieć, że ja mam taką duszę artysty i jak to się mówi rockowe serce. Więc cieszę się, że mogłem pobyć w tym świecie jako muzyk, chociaż muzykiem z założenia i z wykształcenia nie jestem, ale powiedzmy, że w pewnym momencie trochę popracowałem, nad tym, żeby te partie gitarowe, które moi przyjaciele mi rozpisywali nauczyć się tego, więc kilka koncertów zagraliśmy. Natomiast najbardziej jestem dumny, oprócz tej pasji do piłki nożnej to z rodziny. To jest moja duma. Moja żona, mój syn, nasze dzieci. Stasiu, Tadek i Henio. Myślę, że rodzina to taki mój fundament, który mocno mnie balansuje z pracą zawodową i myślę, że z jednej strony bardzo lubię swoją pracę, która mnie nakręca i nie mógłbym nic innego robić, nawet gdy czasami wakacje są za długie, to już czuje, że jestem niespokojny i cieszę się, że wracam do pracy, ale właśnie przez to, że mam rodzinę to daje mi spokój, więc myślę, że jest to dla mnie taki idealny balans.

(Marek)- Czyli jakby Pana umieścić na przykład w tych latach, kiedy grał pan w Wiśle Kraków 2004-2006 to bliżej by panu było, jeśli chodzi o takie życie rodzinne to Tomka Frankowskiego, czy do Macieja Żurawskiego, czyli no troszkę mniej i w inną stronę?

-No tak. Maciej wtedy jeszcze nie miał żony, Tomek już tak, czy Maciek Stolarczyk już był żonaty i szereg kolegów. To jest kwestia indywidualna. Jak grałem w Wiśle, to jeszcze zupełnie inaczej patrzyłem na życie. Pewnie z perspektywy chociażby wieku, bo wtedy miałem 31,32 lata, dziś mam 53 i jestem szczęśliwie żonaty już od prawie 10 lat, z Gosią znamy się od 2013 roku, a w 2016 wzięliśmy ślub. Więc z perspektywy moich doświadczeń i oczekiwań, to teraz zupełnie inaczej na to patrzę, tak jak to się mówi człowiek nabiera doświadczeń i uczy się na błędach. Cieszę się z tego, gdzie jestem tu i teraz.

(Marek)- Dobrze, to teraz dla odmiany seria krótkich pytań z rodzaju Tak lub NIE

(Marek)- Nie Lubiłem selekcjonera Tomasz Wójcika?

-TAK

(Marek)- Moim najlepszym przyjacielem piłkarskim jest Piotr Świerczewski?

-Jest Maciej Stolarczyk, czyli NIE.

(Marek)- Udział w Reality Show, był czymś w czym było warto brać udział?

-TAK

(Marek)- Nie lubię Tabloidów?

-Mam stosunek ambiwalentny, są gdzieś poza mną.

(Marek)- Podziwiałem Artura Boruca? (Jako Bramkarza)

– I Tak i Nie. Nie byłem jego fanem. Szanowałem go, ale nie podziwiałem, jest to jednak trochę inne uczucie.

(Marek)- Czy Leo Benhhaker był najlepszym selekcjonerem reprezentacji polski w 21 wieku?

-Ciężko mi powiedzieć. Ja pracowałem z Engelem, ale no dobra NIE. JA uważam, że Engel.

(Marek)- Dobrze to wychodzimy z tych krótkich pytań i jedziemy dalej. Przez połowę swojej kariery, grał Pan w Pogoni Szczecin. W podobnych latach zaczynał swoją karierę piłkarską Piotr Świerczewski. Kto wtedy wprowadzał skutecznie w świat piłki, w świat bramkarski, kto zrobił z Pana świetnego Goalkeepera?

-Przede wszystkim Włodzimierz Obst to jest mój pierwszy trener jeszcze w trampkarzach Pogoni. On mnie zauważył, on mi dał szansę grania. Później wprowadzał mnie również do pierwszego zespołu. Po latach, kiedy trenował mnie jako juniora. Później przeszedł do pierwszego zespołu Pogoni. Pamiętam te pierwsze treningi, to były za jego kadencji w pierwszym zespole, więc można powiedzieć, że dzięki niemu zacząłem grać w piłkę, ale też dzięki niemu miałem możliwość trenowania z pierwszym zespołem. Wojciech Frątczak, to był pierwszy trener bramkarzy z którym trenowałem tak bardzo poważnie, jego treningi mnie bardzo rozwinęły, jeśli chodzi o stricte trening techniczny, bramkarski. Trzecie nazwisko to Ryszard Piętka, który powołał mnie do reprezentacji do lat 16. To był 87 rok bodajże. Kadra ci daje taką, fajną perspektywę. Z jednej strony zaczynasz grać międzynarodowo, zaczynasz jeździć. Mimo, że jesteś juniorem, to zaczynasz grać w poważnej piłce, bo jesteś w reprezentacji Polski. Czyli tak naprawdę jesteś wśród najlepszych rówieśników w danym roczniku swojego kraju. Ja praktycznie od 15 do 21 roku grałem we wszystkich rocznikach kadry. A te dwa pierwsze właśnie były za kadencji trenera Ryszarda Piętki.

(Marek)- Jakieś meczy z juniorów wtedy kojarzy Pan szczególnie?

-Oczywiście. Pamiętam taki mecz, który graliśmy z reprezentacją Turcji. Eliminacje to mistrzostw Europy do lat 16. To był chyba 88 rok. Pamiętam, że pierwszy rok graliśmy u siebie i zremisowaliśmy 1-1. Mieliśmy dużą przewagę. Później graliśmy rewanż w Izmicie. Potem jak sam grałem w Turcji to sobie przypomniałem, bo ten mecz to trochę taka moja życiowa trauma. W rewanżu było 0-0, czyli wynik, który dawał nam awans. Trzymałem piłkę w rękach i Turecki napastnik wybił mi ją. Jest to zabronione, ale sędzia, myślę, że nie uczciwy nie odgwizdał faulu, tylko uznał ta bramkę. Wybił mi tą piłkę głową i strzelił. Bardzo nas ten sędzia skrzywdził. Zremisowaliśmy ten mecz, ale ostatecznie przegraliśmy w karnych. Pamiętam rozpacz naszego całego zespołu. Byliśmy młodymi ludźmi i mieliśmy takie zderzenie z takim bez pardonowym oszustwem, młodych ludzi, którzy mają swoje marzenia ideały. Bardzo chcieliśmy jechać na te mistrzostwa Europy. Pamiętam też mecz, jeden z najlepszych w moim życiu jakie zagrałem przeciwko reprezentacji Anglii, gdzie grał Mcmanaman, Andy Cole, a wygraliśmy u nich 2-1 i zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie z Norwegią, Anglią, Turcją. Później zmierzyliśmy się w ćwierćfinale mistrzostw Europy i to jest kolejny z tej piłki młodzieżowej z reprezentacją Portugalii, gdzie grał Rui Costa, Xavier, Jao Pinto, Figo. Pamiętam, że pierwszy mecz w Szczecinie i bardzo się cieszyłem, że gramy tam to spotkanie. Toczyliśmy bardzo wyrównany pojedynek. To był pewnie jakoś 93,92.

(Marek)- Jak się Figo wtedy sprawował?

-Bardzo Dobrze. Tym bardziej, że chłopaki grali świetnie. Oni grali już w pierwszej reprezentacji i byli sprowadzeni do tej reprezentacji młodzieżowej, żeby zawalczyć o awans. Pamiętam jak w meczu rewanżowym w Portugalii w pierwszej połowie graliśmy już w 9, dwie czerwone kartki. Nie mieliśmy już najmniejszych szans. Natomiast takie mecze były już początkiem świadomości, że robi się karierę. Grasz już na dużych stadionach, przeciwko dobrym piłkarzom. Reprezentacja młodzieżowa, to już nie jest reprezentacja juniorów, tu już jest więcej poważnej piłki. Przedsionek do kariery. Jeśli ktoś gra w pierwszej jedenastce reprezentacji młodzieżowej, to ma duże szanse, żeby później znaleźć się w pierwszej reprezentacji.

(Marek)- Pierwsza jedenastka, z reprezentacji którą Pan pamięta, oczywiście z Panem w składzie?

– wiem pan co, niektórych mógłbym, ale ja też byłem w reprezentacji olimpijskiej. Przez całe eliminacje, ale miałem kontuzje przed olimpiadą i do Barcelony nie pojechałem. Natomiast jak bym miał wymieniać reprezentacje swojego rocznika to tak: Świerczewski w środku pomocy z Jackiem Bąkiem. Pamiętam, że Sławek Wojciechowski tam grał, który miał niewiarygodnie silne uderzenie. Adam Ledwoń nie żyjący już. Był Czarek Kucharski, Romek Dąbrowski i Andrzej Kubica. Mieliśmy bardzo dobrych, silnych napastników. Ogólnie mieliśmy dobrą reprezentację. Ta reprezentacja młodzieżowa, to jest taki fajny okres w życiu, bo tak jak wspomniałem człowiek już zaczyna być w swoich klubach w pierwszym zespole. Grać w ekstraklasie. Zarabialiśmy już pieniądze. Tu mieliśmy jeszcze jako reprezentacja młodzieżowa takie fajne flow, że jak to się mówi taka młodzieżowa przygoda. Te wyjazdy z młodzieńczą energią, z rozmachem. Bardzo lubiliśmy się spotykać na tych zgrupowaniach. Oprócz walki o wynik sportowy, my po prostu lubiliśmy tam przebywać. Traktowaliśmy to jako wyróżnienie, ale też sprawiało nam po prostu radość. A proszę pamiętać, że to były jeszcze lata 80 i nie było tak łatwo, żebyśmy byli krajem otwartym. Nasze paszporty były w COSie. Nie mieliśmy ich w domu, były w Centralnym Ośrodku Sportu. Jak wyjeżdżaliśmy to je dostawaliśmy, a jak wracaliśmy to je nam zabierano. Jak byłem w czas liceum w Singapurze, czy w Malezji, w krajach jak to się mówi nie spotykanych na tamte czasy, to potem całą lekcje geografii pani mnie prosiła, żebym opowiadał jak tam jest. Opowiadałem więc o tym świecie, którego moi rówieśnicy jeszcze nie widzieli, więc miałem poczucie, że mam duże szczęście. W okresie, kiedy moi rówieśnicy i przyjaciele nie mogli jeździć, bo ustrój na to nie pozwalał, to ja jeździłem po całym świecie. Byłem zwalniany ze szkoły, raz w miesiącu wyjeżdżałem do Włoch, do Anglii, do Hiszpanii. Z tym się wiązały właśnie mecze reprezentacji. Chyba po tym właśnie zakorzeniła się we mnie taka przyjemność do podróżowania. Te podróże w tamtym czasie były dla mnie taką odskocznią z tej polskiej szarzyzny. Zazdrościłem czasami tym uśmiechniętym Włochom, Hiszpanom, Portugalczykom, że oni przyjeżdżają z innego świata. Tace bezkompromisowi, uśmiechnięci. Oczywiście, my jako młodzi ludzie też byliśmy, z jednej strony nieskażeni tym co próbowano nam zaszczepić, czyli że trzeba uważać na to, co się mówi, że zawsze jechało z nami dwudziestu partyjniaków, którzy byli w większej ilości niż nasz zespół. Wtedy działaczami PZPN byli komuniści, których nienawidziliśmy, Pamiętam, że zawsze tak na nich patrzyliśmy, oni jeszcze mieli do nas takie wstawki, takie motywacyjne, jak ktoś z komitetu przemawiał na zgromadzeniu partii do swoich pracowników, że trzeba pracować dzielnie i sławić kraj i co bardzo do nas nie trafiało. Miałem wujka z solidarności, mój tata był marynarzem, stoczniowcem, więc miałem zderzenie i z natury rzeczy byłem bardzo antynastawiony do ustroju komunistycznego. Do tej pory mam poczucie niesprawiedliwości jak dziś jeszcze w mediach powiedzmy dzieje się komuś krzywda, a media milczą. Chyba te lata walki. Moja rodzina ustrojowo walczyła z komunizmem, z ustrojem, więc to gdzieś mi zostało. Wracając natomiast do piłki nożnej wtedy to się czuło, że my gdzieś przyjeżdżamy z takiej szarej, komunistycznej rzeczywistości, a ci nasi rówieśnicy, żyją w innej rzeczywistości. Z drugiej jednak strony pamiętam też spotkanie z drużyną Korei Północnej. To był turniej krajów przyjaźni. Nazwa zupełnie nieadekwatna, do tego co się działo na boisku. Akurat jak się przykładowo spotkała Rumunia z Bułgarią, to była największa rzeźnia. Tak jak my z Rosją. My z Rosją to czasami biliśmy się po meczu. Sędzia kończył, a my się na siebie rzucaliśmy. Bo tak ich nienawidziliśmy. To były turnieje. Ten turniej nazywał się turniejem krajów demokracji ludowej. Na jeden z tych turniejów rozgrywanych w Polsce przyjechała Korea Północna. Pamiętam, że szkoda mi było tych chłopaków. Oni byli tacy jak my dla tych krajów zachodnich, to oni byli tacy dla nas. Opowiadali nam łamanym angielskim to co się u nich dzieje, jaki robił na nich wrażenie zwykły sprzęt. My podobnie. W wieku 15-16 lat jak widzieliśmy sprzęt adidasa, to łapaliśmy się za głowę z radości. Bardzo się cieszę, że to jest już za nami. Jest to jednak jakąś wartością, że to wszystko przeżyłem. Dzięki temu potrafię pewne rzeczy bardziej docenić. Może trochę zahaczę o politykę, ale jeśli dziś słyszę, że młodzież jest za jakąś partią, która nie jest za unią europejską, czy jest za partii, która wygłasza jakieś postulaty rasistowskie, czy homofobiczne mam na myśli konfederację czy PiS, no to nie jest mój świat.

(Marek)- Rozumiem, że jeżeli Pan grał większość swojej kariery grał w Pogoni Szczecin, bo jeśli się nie my le to w latach 1989 do 2001 i potem jeszcze sezon to rozumiem, że Pogoń ma Pan w Sercu?

– Tak w sercu i na sercu, bo mam tatuaż przecież. Zrobiłem go w takim sezonie, kiedy walczyliśmy już o konkrety. Jeśli jesteś wychowankiem i debiutujesz na tym stadionie i przez szereg sezonów występujesz, to chciałem się z tym wszystkim jakoś zidentyfikować. Ten tatuaż na sercu był właśnie takim manifestem mojej miłości do Pogoni. Nadal jest. Ja się wychowałem w Szczecinie. W Pogoni spędziłem prawie 20 lat. Łączy mnie z tym klubem bardzo dużo przeżyć i cały czas ubolewam, że Pogoń nie ma żadnego pucharu. Byłem na ostatnim finale pucharu polski z synkiem. On był pierwszy raz. Chciałem go zabrać na taki wyjątkowy mecz. Dostał swoja koszulkę Pogoni z nazwiskiem, więc ta Pogoń jest mi zdecydowanie najbliższa, chociaż w Krakowie, w Wiśle przeżyłem bardzo fajny czas. W zasadzie trzy lata. Dwa mistrzostwa i jedno vice mistrzostwo. Polonia też była dla mnie ważna, bo Polonia otworzyła mi drzwi do tego co robiłem po zakończeniu kariery i zawsze będę za to im wdzięczny. Natomiast ten jeden główny klub to jednak Pogoń. Opowiem jedną sytuację, przykrą, ale podkreślającą, dlaczego tak bardzo ta Pogoń. Jak był pogrzeb mojej mamy i pośród tych wielkich wieńców nagle się pojawił wieniec Pogoni Szczecin. Oczywiście było to w Szczecinie i Pogoń miała najbliżej, ale pomyślałem sobie wtedy, że to było takie wyraziste i to Pogoń o tym pamiętała. To zawsze będę pamiętał.

(Marek)- A taki trener, który za Pana gry w Pogoni trenował najdłużej i zapisał się Pana zdaniem w klubie i od którego Pan najwięcej czerpał to?

– Bardzo dobrze pracowało mi się z Albinem Mikulskim z Edwardem Lorensem, z którym zdobyliśmy vice mistrzostwo polski.

(Marek)- Czy to nie był czasem asystent trenera Wójcika w reprezentacji?

– Tak. Był. Jakoś wcześniej. Natomiast dużo tych trenerów było. Był jeszcze Bogusław Baniak na przykład, ale trudno mi wybrać jakoś takiego jednego. Mam wrażenie, że wtedy inaczej się trenowało. Z perspektywy tego, co się robi teraz w piłce to wtedy były duże braki, jeśli chodzi o filozofię gry i taktykę. Czasami to była taka improwizacja. Natomiast może ja bym podsumował w ogóle jakich miałem najlepszych trenerów w Polsce, to był na pewno Henryk Kasperczak i Jerzy Engel. To byli trenerzy, których bardzo miło wspominam z racji pracy z nimi czy to w reprezentacji, czy w klubie. Chciałbym jeszcze wspomnieć Waldemara Fornalika, to też był bardzo dobry trener w Polonii, który też potem został selekcjonerem.

(Marek)- Tak mi się skojarzyło, pamiętam rok 2007. Ja jestem z Borów Tucholskich, ale długi czas mieszkałem w Łowiczu. Przypomniał mi się taki fakt, że widziałem Pana, bo pan przyjechał właśnie z Polonią na Pelikan.

– Tak? Ja pamiętam, że graliśmy w Łowiczu mecz ligowy, bo myśmy byli wtedy ligę niżej. Polonia była ligę niżej i jakoś o 11 czy 12 graliśmy ten mecz.

(Marek)- Jedyny sezon, kiedy Pelikan grał w drugiej Lidze.

-Tak i pamiętam, że graliśmy tam u was jakoś właśnie o 11 czy 12 i deszcz padał. Pamiętam, pamiętam.

(Marek)- A proszę mi powiedzieć. Polska piłka lat 90, kontra obecna myśl szkoleniowa. Czyli taka różnica charakterów, mentalności. Jakby Pan to określił, na czym polegała ta różnica? W trenerce, w mentalności, w motywacji piłkarzy. Wielu ludzi nadal postrzega, to że kiedyś było lepiej mimo wszystko, że było bardziej charakternie.

– Tak się mówi, że piłkarze mieli kiedyś większy charakter, ale ten charakter to może było dlatego, że my byliśmy wychowywani w surowych warunkach. Jeśli dorastasz w takich warunkach jak komunizm i że nie było np. masło ni nic, to wtedy nie jesteś podatny na jakieś takie frustracje i doceniasz to co warto doceniasz i nie przejmujesz się pierdołami. Dzisiaj świat ogólnie poszedł w innym kierunku. Dzisiaj pokolenie jest bardziej wrażliwe o innej mentalności. Więc myślę, że instrumenty, które kiedyś wykorzystywali trenerzy chociażby komunikacji, które był bardziej bezpośrednie i opierały się o duży zasób wulgaryzmów, to się czasem śmiejemy, że w dzisiejszych czaszach to zawodnicy posądziliby trenera o mobbing albo o zniesławienie, a my borykaliśmy się z tym na co dzień. Czy to było dobre? Czasami tak, a czasami nie. Kiedyś trenerzy używali prostszych środków i nie musieli tak bardzo czerpać z psychologii. Wtedy jak ktoś by powiedział trenerowi, że chce iść do psychologa, to by go wyśmiał.

(Marek)- Ale kibice w jakiś sposób za tym tęsknią.

– Tak, zaraz do tego dojdę. Była inna wrażliwość. Wtedy my byliśmy w jakiś sposób pozbawieni prawa do słabości. Jak ktoś manifestował, że ma słabszy dzień to był raczej wyśmiewany, albo kategoryzowany, że nie nadaje się do sportu, bo sport to jest gra dla twardzieli. Na tym budowaliśmy swój charakter i rzeczywiście wstydziliśmy się pokazywać swoje słabości. Ja sam jestem tak wychowany, że przykładowo jak mnie coś bolało to, jak mogłem wyjść na boisko to mimo to wychodziłem. To nie było wcale dobre, bo ta kontuzja się tylko pogłębiała. Miałem uraz naderwanego przywodziciela, że gdybym odpoczął te trzy tygodnie to byłoby po sprawie, a że z nim wyszedłem to potem problem trwał 3 miesiące. Dzisiaj piłkarze nie mają tych dylematów. Coś się dzieje, to od razu do lekarza. Cały sztab jest bardziej uwrażliwiony na to co się dzieje z piłkarzem i nie robią im krzywdy. Nam tą krzywdę czasami robiono desygnując nas do boju nie w pełni sprawnymi. Dzisiaj chociażby sami trenerzy są inni. Inaczej próbują trafiać do zawodników, trochę na około. Czasami piłkarze się obrażają, ale z drugiej strony też nie ma co generalizować. Nie można mówić, że wszyscy są miękcy i pozbawieni charakteru na boisku. Chociaż mnie zdziwiło, że Robert Lewandowski powiedział, że w naszej drużynie brakuje charakteru i wyraził się w słowach dość ostrych o swoich kolegach, że muszą bardziej walczyć, wykazać większy charakter, a większość mu przyklasnęła. Próbowałem sobie wtedy wyobrazić co by było, za naszych czasów, gdyby kapitan tak powiedział. Pewnie nie byłby wtedy już naszym kapitanem. Dlatego, że my charakteryzowaliśmy się tym charakterem. A oni wiedzieli, że jednak są jakieś deficyty. To jest przykład tego o czym rozmawiamy, że dziś sami piłkarze zarzucają sobie, że ktoś gra bez charakteru, albo nieodpowiedzialnie. Za moich czasów też zdarzali się tacy piłkarze, ale byli po prostu nieakceptowani przez grupę. Mam nawet taki przykład. Piotr Zieliński, którego bardzo szanuje, jest to jeden z lepszych przynajmniej technicznie naszych piłkarzy w historii. Z Nicolą Zalewskim zrobili sobie zdjęcie po meczu z Cristiano Ronaldo. Ja się zastanawiam jakby zareagowała nasza szatnia. A no tak, że szydera z nich ciągnęłaby się miesiącami. A tutaj? Potem słucham na konferencji Piotrka i on nawet nie wiedział, o co dziennikarze się pytają. Ja mam prawo, ja chciałem i zrobiłem. Tak sobie myślałem wtedy, czy to jest właśnie znak nowego pokolenia. Pewnie trochę tak. Nam by nie wypadało zrobić sobie zdjęcie z kimś, kto jest wielką gwiazdą, ale jest przeciwnikiem. W Wiśle graliśmy z Realem Madryt. Największe gwiazdy. Beckham, Zidane, Roberto Carlos. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, żeby sobie zrobić zdjęcie z kimkolwiek. Dziś nikt z tym problemu nie ma. Być może to jest znamienne dla dzisiejszych czasów i samego charakteru piłkarzy. Jak nie czują, że spotka ich presja szansy to robią jakieś takie dziwne rzeczy.

(Marek)- Jak rozmawialiśmy z Piotrem Świerczewskim, to on powiedział, że nie wie do końca czy tamte czasy były lepsze, czy gorsze, ale bez wątpienia tą waleczność na boisku dało się odczuć. Chociażby wspominając kadrę Wójcika i stosowany wtedy pressing. Bez względu na to z kim się grało, to walka była na całego. Czy Pana zdaniem również nie ma już powrotu do takiej twardej mentalności? Patrząc przykładowo przez pryzmat kadry. Czy jakby znowu Nawałka wrócił to czy mogłoby to przypominać nieco bardziej stare charakterne lata.

– Ja generalnie się trochę dziwie temu. Patrząc na reprezentację, ja uważam, że my gramy słabo wysokim pressingiem, a świat dzisiaj tak gra, więc to jest jeden z problemów naszej reprezentacji. Jeśli ktoś zapyta mnie o 3 problemy naszej kadry, to pierwszy to gra bez piłki. Gra pressingiem, bo my nie gramy ani agresywnie, ani kompaktowo. Nie jesteśmy w stanie zagęścić połowy rywala. Chociażby tak jak gra Barcelona po stracie piłki czy reprezentacja Hiszpanii. Co ciekawe dwa techniczne zespoły, a jednak potrafią po stracie piłki zagrać agresywnym pressingiem. To też się wiąże z charakterem, ale z drugiej strony równie z tym, co trener wymaga od drużyny. Jak ktoś nie ma w sobie jak to się mówi sportowego zakapiora, jak przykładowo właśnie Piotrek Świerczewski, grać przeciwko niemu to nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Więc dzisiaj może troszeczkę takich osobowości mamy za mało. Co do Adama Nawałki, to był ostatni trener, który sprawił, że naszą reprezentację się przyjemnie oglądało.

(Marek)- A widzi Pan innych trenerów oprócz trenera Nawałki, którzy byliby wstanie zrobić porządek z naszą reprezentacją, czy też z piłką klubową?

– Trzeba ostrożnie do tego podchodzić, bo ja nie wiem czy te dzisiejsze pokolenie na taką twardą rękę zareagowałoby pozytywnie. Dziś trenerzy muszą się dostosować do pokoleniowej zmiany. Ja z kolei zastanawiam się jakim trenerem reprezentacji, byłby Marek Papszun. Wydawało mi się, że w pewnym momencie to był najlepszy polski kandydat. Jest pasjonatem tego systemu, którym gra nasza reprezentacja. To jest trudny system, więc trener musi znać zależności, żeby dobrze to piłkarzom wytłumaczyć. Ma predyspozycje, autorytet, potrafi egzekwować. Jest bardzo wymagający od siebie jak i od piłkarzy. Ma predyspozycję, żeby nie uginać się pod presją tych nazwisk piłkarzy, którzy grają za granicą.  Myślę, że byłby ciekawym kandydatem i jestem ciekaw jakby sobie poradził. Mówiło się o Janie Urbanie, ale on nie jest trenerem twardej ręki. Oczywiście ma charyzmę, autorytet, ale wchodzi raczej w taki partnerski układ z piłkarzami.

(Marek)- Większą część swojej kariery spędził Pan u Portowców, ale 3 lata badać u szczytu możliwości w Wiśle Kraków. Jak Pan wspomina dwumecz o ligę mistrzów ze słynnymi Galacticos w 2004 roku?

– Przed pierwszym meczem mieliśmy nastawienie i nadzieje, że idziemy i gramy jak równy z równym. Nie czuliśmy wątpliwości w szatni i nie liczyliśmy, ile nam strzelą bramek. Mówiliśmy, że nie mamy nic do stracenia. Mieliśmy bardzo charakterną drużynę Mirek Szymkowiak, Baszczu, Tomek Kłos, Maciek Stolarczyk. Mieliśmy dużo silnych osobowości w szatni. Mecz w Krakowie był meczem bardzo wyrównanym. Maciek Żurawski, Kalu Uche mieli swoje okazje. Tak to już jest, że ci w teorii słabsi jak nie wykorzystują okazji, to się mści i taki Morientes nam strzelił dwa gole w 8 minut. W Madrycie natomiast do 30 minuty meczy był w miarę spokojny, ale gdzieś od 30 minuty Real włączył drugi bieg no i miałem trening strzelecki. Potem jak oglądałem urywki tego meczu do dosłownie mogliśmy przegrać jakieś 10-1. Ten mecze rewanżowy na Santiago Bernabeu, to był jeden z moich najlepszych w karierze. Tu już się okazało, że są od nas zdecydowanie lepsi. Pamiętam, jak Henryk Kasperczak, omawiał Real przed dwumeczem, to zastanawialiśmy się w ogóle czy znajdzie jakieś słabe punkty.

(Marek)- A kto miał większe szanse na postawienie się takiej drużynie. Wy z 2004 roku, czy Wisła w 2008 roku

– Wtedy z tego co pamiętam Wisła z Barceloną wygrała u siebie 1-0. Natomiast te drużyny w szczególności muszą się pokazać u siebie i tak też było. Pamiętam, że dla Realu to był mecz przed otwarciem sezonu, pełen stadion, bo kibice chcieli zobaczyć nowe transfery, więc tam chcą błyszczeć.

(Marek)- A co się stało, że koncepcja Kasperczaka i ten super team się rozpadł?

– Później też było, że piłkarze chociażby tacy jak Maciek Żurawski już chcieli odejść. Też Mirek Szymkowiak, Tomek Frankowski. Więc ci zawodnicy co mieli propozycje i nadal nadzieje, że zagrają w lidze mistrzów to jak nam się nie udało to odchodzili. To można utrzymać, przez rok dwa, ale jak nie ma ligi mistrzów, to ciężko. Po to się gra w tych europejskich pucharach, żeby się promować. Nawet w takiej Wiśle, to z racji zarobków i perspektyw propozycje były nie do odrzucenia.

(Marek) Teraz pytania od Damiana Olejniczaka, któremu nie udało dotrzeć się na wywiad, a ma kilka nurtujących go pytań.

W związku z tym, że mamy przyjemność rozmawiania ze specjalistą z danej pozycji, jak Pan ocenia wybór pozycji numer jeden w kadrze, czyli Łukasza Skorupskiego?

– Szczerze, to jest bardzo dobry wybór, bo Łukasz zasłużył sobie, żeby być tym numerem jeden. Jest w kadrze 11 lat, a zagrał tylko 12 meczów, ale za każdym razem, kiedy trener na niego stawiał, to spisywał się bardzo dobrze, więc, myślę, że zapracował sobie na to, żeby być tym numerem jeden. Chociaż konkurencje ma bardzo silną. Marcin Bułka jest zawodnik, który robi furorę w lidze francuskiej, który pokazał się w niektórych meczach z dobrej strony. Czasami miał nerwowe interwencje, ale ja rozumiem wybór trenera na dziś. Łukasz Skorupski daje pewność. Daj możliwość takich niewiarygodnych interwencji, chociażby z Litwą uratował nas przed blamażem. Więc rozumiem decyzje trenera, chociaż w perspektywie lat to Marcin Bułka, być może Kamil Grabara zostanie powołany, bo zbiera niezłe recenzje w lidze niemieckiej. Chociaż moim zdaniem po Łukaszu do bramki wskoczy Marcin Bułka.

(Damian)- Czy początkowe rotowanie bramkarzami pomogło zbudować tą pozycje po odejściu z kadry Wojciecha Szczęsnego, czy też wprowadziła zamęt

– Ja myślę, że selekcjoner rotował tymi zawodnikami, bo nie miał pewności kto ma być tym numerem jeden i chciał dać im uczciwą walkę i rywalizację. Żeby każdy z nich pokazał na co go stać. Tak jak sam trener mówił, że liga narodów jest po to, żeby wyselekcjonować drużynę na eliminacje. Więc można powiedzieć, że tu był konsekwentny, bo każdy z bramkarzy zagrał taką samą ilość meczy, a w meczach eliminacyjnych już broni Łukasz Skorupski. Więc z perspektywy czasu, to było uczciwe dla jednego i drugiego.

(Damian)- A co Pan osobiście uważa o niesamowitej historii, którą obecnie pisze w Barcelonie Wojciech Szczęsny? Zagrozi w przyszłym sezonie Ter Stegenowi?

– Przede wszystkim, to historia iście filmowa. Zrezygnować, iść na piłkarską emeryturę i jeszcze do tego druga część historii, gdzie Ter Stegen doznaje kontuzji, bo gdyby nie to, i nie w tym momencie, to by się to nie stało. Gdyby to było wcześniej, to mieliby okienko transferowe i wzięliby kogoś innego, jeśli 2-3 miesiące później, to byłoby za późno dla Wojtka, bo byłby na tej emeryturze 4 miesiące a nie miesiąc, więc timing był idealny. Wojtek sobie poradził, przecież ta seria meczy bez porażki. Zdarzały się błędy, ale, Kiedy idziesz z emerytury do takiego klubu, który gra tak wysoko co utrudnia grę bramkarzowi. Bramkarz Barcelony, ma trudniejsze zadanie pod tym względem niż chociażby bramkarz Juventusu, w którym grał Wojtek, za względu na wysoką linię obrony. Natomiast dał sobie radę i zyskał sympatię kibiców. Wracając jednak do Ter Stegena to jednak jest kapitanem Barcelony i myślę, że jeśli wróci do zdrowia, to on będzie bramkarzem numer jeden. Bez wątpienia jednak Wojtek podniósł mu poprzeczkę i jak wróci będzie musiał się wykazać, ale dla mnie wybór jest jasny. Ter Stegen to jeden z najlepszych bramkarzy na świecie. Pamiętam ten sezon, gdzie Barcelona wygrywała mistrzostwo i wygrali 11 spotkań jedną bramką i w tych spotkaniach bronił fenomenalnie. Przed kontuzją miał obniżkę formy, bo przydarzały mu się błędy, ale nie zmienia to faktu, że cieszy się sympatią kibiców, cieszy się zaufaniem trenera i jest postacią w tej drużynie.

(Damian) Jak Pan osobiście wspomina swój występ na munidalu 2002 USA. Jakie Panu towarzyszyły wtedy emocje i czy ten mecz z USA był tylko takim meczem jak to się mówi o pietruszkę, czy była jednak taka napinka na honor i jego obronę.

– Mecz na mistrzostwach jest przede wszystkim fajną przygodą. Zagrałeś na mundialu co jest jak to się mówi zapisane na kartach historii twojej kariery. Natomiast na pewno nie był to mecz o nic, bo jeśli grasz na mistrzostwach świata no to nie chcesz wrócić z zerowym kontem punktowym, bo to jest wstyd. Masz świadomość, że kibice na lotnisku przywitają cię gwizdami, albo będą z jakiegoś powodu ci wybaczyć. Więc ten mecz to był w takim sensie mecz o honor, że o sympatię kibiców. To, że ich rozczarowaliśmy i samych siebie to było oczywiste, myśleliśmy, że uda nam się wyjść z grupy, chociaż Portugalczycy też tak myśleli, a pojechali z nami do domu. To był ważny dla nas mecz, bardzo nie chcieliśmy go przegrać. Bardzo chcieliśmy dać radość kibicom, którzy przyjechali do Korei na drugi koniec świata za nami. Widzieliśmy jakie jest zainteresowanie w Polsce. Przypomnę, że wtedy po 16 latach awansowaliśmy na mundial. Zainteresowanie było więc olbrzymie. To był mecz na otarcie łez. Nie wracaliśmy szczęśliwi, ale otarliśmy te łzy, które napłynęły do oczu nam i wszystkim kibicom po meczu z Portugalią. W sferze mentalnej, to przygotowywaliśmy się na ten mecz jakbyśmy grali o punkty, o coś. Wyszliśmy na ten mecz z wolą walki, co było widać od pierwszej minuty. Siedliśmy na nich a oni nie doszacowali, bo zobaczyli innych, powiedzmy drugi skład. Oni wyszli s grupy, bo Korea chyba wygrała z Portugalią lub zremisowali, już teraz dokładnie nie pamiętam, więc ten wynik zdecydował. Nie spodziewali się, że drugi skład tak mocno wyjdzie na nich.

(Marek)- to na koniec jeszcze, gdyby Pan miał stworzyć dwie 11 z dzieciństwa. Swoich idoli. Jedną z polskiej ligi, a drugą z lig zagranicznych to co to by byli za piłkarze?

– Może jedenastka to tak za szeroko, ale pamiętam na pewno Roberto Baggio, Francesco Totti, na pewno Marek Szczech, który był pierwszym bramkarzem Pogoni Szczecin, kiedy ja byłem trampkarzem. Toni Schumacher, którego miałem okazję oglądać w meczu pucharowym Pogoni z Koeln, też mi się bardzo podobał. Maradonę bardzo lubiłem był dla mnie taki bezkompromisowy. Wymieniłbym jeszcze Zico, Paulo Rossi, który miał taki swój mundial w 82, kiedy był królem strzelców. Później jak już bardziej przyglądałem się bramkarzom, to na pewno ceniłem za formę Schmeichela i to myślę, że tyle. To są piłkarze, którymi do tej pory się interesuję co tam u nich i jak im się wiedzie.  

 

Radosław Majdan, Marek Bielecki. Fot: archiwum prywatne; data: maj 2025

 

Rozmowę przeprowadzili w maju: Damian Olejniczak i Marek Bielecki


error: Zawartość jest chroniona!!